Dzisiaj spotkałam przemiłą kasjerkę w TK MAXX. Pod koniec bardzo zapracowanej zmiany, na kilka dni przed Wigilią, gdy w tle leciały świąteczne piosenki (zakładam, że słyszała tę samą składankę wiele razy pod rząd), potrafiła z uśmiechem skomplementować mój świąteczny sweter i przyznać, że sama szukała jakiegoś ładnego, ale nie miała czasu kupić odpowiedniego. Pomyślałam wtedy, że nastawienie do świąt zależy tylko od nas.
Read MorePrzypadek zafundował mi ostatnio przymusowy detoks od komórki. Zostawiłam telefon w pracy i pojechałam do domu. Czyli nie mogłam używać telefonu przez okres, w którym zawsze najbardziej intensywnie z niego korzystam. Nie powiem, że byłam jak bez ręki, ale zdecydowanie poczułam syndrom odstawienia. Uświadomiłam sobie, że nie tyle jestem uzależniona od Internetu, co od mojej komórki. Mam w niej wszystko pod ręką – podcasty, Instagrama, messengera, whatsapp (więc i kontakt z rodziną), zdjęcia, notatki… Do większości z tych rzeczy mogę mieć dostęp przez komputer, ale jednak brak możliwości sprawdzenia czegoś od razu – np. przepisu, listy zakupów – niezwykle mnie sfrustrował. Postanowiłam, że co jakiś czas będę więc musiała odstawiać ten narkotyk.
Fascynacja well-being
Kiedy otwieram Instagrama, widzę dziewczyny robiące sobie maseczki na twarz w sobotni wieczór, blogerki, które przygotowują kąpiel i ludzi ćwiczących jogę. Z Facebooka krzyczą do mnie artykuły związane z dbaniem o siebie, zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Nawet portale bezpośrednio niezwiązane z tematem mają przygotowaną dla mnie listę małych rzeczy, które mogę wykonywać codziennie, aby o siebie zadbać.
W naszych czasach dominuje fascynacja tym tematem – self-care, self-love, mindfulness, digital detox, bullet journal, wszystkie książki związane z hygge – wszystko to ma nam pomóc w odprężeniu się i zjednoczeniu z samym sobą, połączeniu ciała i umysłu w jedną machinę.
I chociaż sama stosuję wiele z elementów, które wymieniłam, nie mogę nie zauwazyć ironiii, która jest w tym wszystkim. W dobie internetu w komórce i przeładowania informacjami, staramy się wyciszyć i znaleźć chwilę spokoju dla siebie. Nareszcie coś przeskoczyło nam w głowach! Nie twierdzę, że jest to złe – wprost przeciwnie – mimo że chcemy wciąż być na bieżąco, gdzieś wewnętrznie czujemy tę pierwotną potrzebę spokoju.
Nie dajmy się ogłupić
Problem pojawia się wtedy, gdy w naszym życiu mamy zbyt wielu coachów, a za mało psychologów. To, że rodzi się w nas potrzeba czytania każdego książkowego poradnika dotyczącego spokoju, zmiany swojego życia, radości i zarządzania czasem może oznaczać większe problemy, którymi powinni zająć się specjaliści. Coachowy bełkot typu “Uśmiechaj się do lustra, a na pewno będziesz szczęśliwsza” mogą wyrządzić więcej szkody niż dobrego. Jeśli nie ma dnia, w którym chcesz się uśmiechnąć, być może powinnaś porozmawiać z psychologiem, aby naprawdę o siebie zadbać.
Tak czy inaczej uważam, że warto małymi czynnościami starać się polepszyć swój nastrój każdego dnia. Nawet, jeśli w danym momencie nam go nie poprawi, długoterminowo przyniesie to pozytywne skutki. Z całego miszmaszu porad warto wyciągnąć te, które akurat nam się przydadzą.
Dlaczego dbanie o siebie (w rozumieniu self-care) jest dobre
-
Pomaga zrozumieć siebie
Zatrzymanie się na 15 min w ciągu dnia i zastanowienie się nad tym, co się dzisiaj wydarzyło, jak zareagowałam na niektóre sytuacje i czy moje zachowanie było zasadne. Pozwala mi to być silniejszą i samoświadomą, być lepszym, dojrzałym człowiekiem, przetworzyć własne emocje. Self-care to dla mnie świadome przeciwstawianie się temu, co ma na mnie negatywny wpływ i przejęciu kontroli nad tym, jak na to zareaguję.
-
Pomaga w dbaniu o innych
Niektórym może wydawać się to egoistyczne, ale jeśli nie zadbam najpierw o siebie, nie będę miała humoru. Nie będę mogła zaoferować siebie moim bliskim z najlepszej strony.
-
Pomaga odpocząć
Małe rzeczy, które robię dla siebie – masaż twarzy, kąpiel, joga – pomagają mi w relaksie fizycznym, a ten z kolei trochę wycisza chaos, który panuje w mojej głowie. Nawet po pół godzinnej sesji jogowej mam twardy sen i lepiej mi się oddycha, co jest benefitem dla całego ciała i samopoczucia.
Co chciałabym wprowadzić w życie?
1. Digital detox
Chcę świadomie i bez przymusu rezygnować co jakiś czas z korzystania z komórki na rzecz spacerów, czytania książek, spotkań ze znajomymi, wyjścia do kina, robienia zdjęć… Czegokolwiek, byle nie siedzieć non stop z nosem w telefonie. Weekend to dobry czas na 48 godzin bez komórki.
2. 30 min. dziennie dla siebie
Może to być cokolwiek – słuchanie muzyki, joga, masaż twarzy… Dla przykładu – śniadanie to mój ulubiony posiłek dnia, a mimo wszystko najczęściej jem je w pośpiechu, nawet nie siadam. Chciałabym poświęcić chociaż 10 min na zjedzenie go w spokoju – 10 min to nie tak dużo (chociaż o poranku liczy się każda minuta!).
3. Wygospodarowanie czasu na czytanie przed snem
Komórka nie może być pierwszą rzeczą, za którą łapię po otwarciu oczu i ostatnią, którą widzę przed snem. Kładąc się spać, tak naprawde nie obchodzi mnie, co się dzieje w życiu jakiegoś celebryty albo dalekich znajomych, tylko co się dzieje w życiu Marka i moim. Wolę więc poczytać przed snem, nastawić budzik i pogadać jeszcze chwilę z Markiem, zanim zasnę.
Read More